środa, 19 grudnia 2012

Zrobię dziś pranie aby ładnie wyglądać podczas końca świata

Macie już plany na piątkowy koniec świata? Ja chciałam aby zaskoczył mnie podczas jazdy autem, bo w filmach katastroficznych prawie zawsze jest motyw pękających autostrad i latających samochodów. Będę akurat jechała do domu na święta i pomyślałam, że fajnie byłoby tak na koniec przelecieć się autem albo zobaczyć zwijający się jak fala na morzu asfalt. Niestety kolega popsuł mi plany informując, że według jego obliczeń koniec świata nastąpi o godzinie 12.18. Kurde, za wcześnie, o tej godzinie to ja jem dopiero kanapkę podczas przerwy w arbajcie. No ale ok, przynajmniej pójdę do nieba/czyśćca najedzona, zawsze to lepiej, bo może być tłoczno w okolicach piotrowej bramy i docenię tę kanapkę jak się zrobi kolejka. Może nawet na wszelki wypadek zjem sobie ze dwie, ale jednak po cichu ciągle liczę na pękającą autostradę.

czwartek, 29 listopada 2012

Ślub

Nie mam pomysłu na żadne nowe bajery, więc odgrzewam stare kotlety. Pomysł stary, ale narysowane zupełnie od nowa. Pan Artysta, który niestety odszedł z pracy, rysunek ten pochwalił i stwierdził, że on sam to się chyba ożenił z telewizorem, bo ulubionym sportem jego żony jest zmienianie kanałów w tv.

piątek, 9 listopada 2012

Emancypacja

Taki dialog z arbajtu:

Szef: - Chłopaki, zróbcie to, przecież wiadomo, że Alina nie podniesie tej belki!
Owe chłopaki niemieckie: - Jakto nie? Emancypacja! Emancypacja!
Alina: - Jestem przeciwna emancypacji, mogę nawet zrzec się praw wyborczych.
Wszystkie Niemce w warsztacie zamarły. Patrzą po sobie i przez parę sekund było tak cicho, że aż głośno. Ostatecznie szef podsumował sprawę:
 - Polacy to jednak są dziwni...

czwartek, 4 października 2012

Malowanie

Dowiedziałam się, że przy moim zakładzie ma pracownię taki jeden Pan Artysta. Widziałam parę jego dzieł i już został moim idolem. Pomyślałam sobie, że może udałoby mi się jakoś z szefem zagadać, abym mogła czasem zamiast normalnej pracy, chodzić pomagać Panu Artyście. Chcąc urobić sobie grunt zaczęłam mówić, że ja to bym chciała spróbować kiedyś jakieś takie może bardziej artystyczne rzeczy porobić, nie wiem no, moze coś pomalować albo w drewnie wydłubać... Kierownikowi zaświeciły się oczy i krzyczy, że ależ proszę, wedle życzenia, mamy tu coś w sam raz dla ciebie, idziemy! Ucieszyłam się, zdawało mi się, że myślimy o tym samym i idziemy teraz do warsztatu Pana Artysty. Niestety się pomyliłam, ale tylko trochę, bo rzeczywiście dostałam coś do pomalowania: sto desek i cztery ławki.

środa, 3 października 2012

Enerdówek

W Niemczech dziś święto, więc i ja postanowiłam niemiecki dzień święty należycie święcić. W wyborze odpowiedniej metody pomogło mi słońce, które bezlitośnie wskazało cały kurz i wszystkie ptasie kupy znajdujące się na oknie i parapecie. Nucąc niemieckie pieśni zjednoczeniowe (są takie?) ochoczo usunęłam wszelkie nieczystości, by cieszyć się widokiem mojego przecudnej urody podwórka, lekko rozmazanego przez smugi, jakie zostały na szybie po wymyciu jej płynem do reflektorów samochodowych. Oglądany przez okno krajobraz tak mnie wzusza, że aż poniżej zamieszczam dwa zdjęcia:


To z kolei znaki, które stoją nieopodal - nie wiem czy ten z ręką jest uzupełnieniem tych wyżej i oznacza stanowczy zakaz wjazdu, czy może chodzi o zakaz grzebania w śmietnikach:

A tu jedna z niemieckich dróg - od razu można się poczuć bardziej swojsko!

wtorek, 18 września 2012

Robota wciąga

Znów sobie dziś poetycko pomyślałam podczas szlifowania deski, że ja szlifuję ją, a to drewno szlifuje mnie i nawet nie chodzi tu o to, że w końcu to ja panuję nad szlifierką, a nie ona nade mną. Z poezji jednak jak wiadomo tylko kpić potrafię, więc z kariery narodowego wieszcza raczej nici. Coraz bardziej mi się ta praca podoba. Stoję sobie, tnę drewno na 6-centymetrowe kołki taką jedną machiną piekielną, której już się jednak nie boję, szlifuję później końcówki, myślę co zrobię na obiad, co na blogu napiszę, co tam w życiu dody - bardzo przyjemna praca. Chodzę sobie cały dzień w bojówkach, które dotąd służyły mi jedynie do siedzenia przed telewizorem - teraz doceniam każdą z licznych kieszeni. Po arbajcie natomiast przebieram się za kobietę, bo nie ma to tamto - robota robotą, ale w drzwiach to mnie proszę przepuszczać przodem! Ogólnie rzecz biorąc zaczynam myśleć nad karierą rzemieślnika, pewnie mi z czasem przejdzie, ale jakby chciał mnie zatrudnić na dłużej jakiś cieśla, stolarz czy inny tartak to ja bardzo chętnie. Do wyższego wykształcenia nie przyznaję się tu nikomu, bo i po co im wiedzieć, że ja historyk - dopiero by się koledzy robotnicy śmiali! Niedawno zapytali ile mam lat. Odpowiedziałam, że mam tyle na ile wyglądam. Dali mi 19.

piątek, 14 września 2012

Pozłacana myśl nr 8

O znajomości języka obcego można mówić dopiero wtedy, gdy rozumiesz kiedy i dlaczego drą z ciebie łacha oraz umiesz się odpowiednio odgryźć.

środa, 12 września 2012

Koledzy

Kierownik dalej chory, więc siedzą wszyscy, fajki palą i patrzą znudzonym wzrokiem na stertę drewna czekającego aż ktoś coś z nim zrobi. Przyszedł gość zastępujący kierownika. Niby minę ma groźną i jest wystarczająco antypatyczny, kiedy burczy zamiast mówić normalnie, a jednak władza jego jest raczej niewielkich rozmiarów.
Rottweiler patrząc na bandę nierobów: - Czemu znowu nie pracujecie? 
Szczerbaty Rewiński podnosi wzrok i mówi smętnym tonem: - Ja bym popracował, ale koledzy mi nie pozwalają.
Owi koledzy patrzą po sobie i po kolei każdy: - Ja też bym popracował, ale ci koledzy...
Rottweiler podsumował to zrezygnowanym: - Ach so... - po czym opuścił plac zabaw. 

Prawdę powiedział Andrzej Stasiuk, pisząc, że Niemcy wschodni to brakujące ogniwo pomiędzy Słowianami a Germanami.

poniedziałek, 10 września 2012

Kiero dzieś se poszed

Nie było dziś Bohdana Smolenia (znaczy kierownika), więc robota w polskim stylu: jeden pracował, a pięcioro nas patrzyło. Ten co pracował to taka szczerbata wersja Janusza Rewińskiego. Gość ma tyle siły, że jak stuknął dwa razy pięścią to się cała paleta, której nijak nie szło rozmontować, rozleciała na kawałki w trymiga. Tak sobie szczerbaty Rewiński stukał młotkiem, najpierw zbijał rzeczy potrzebne, swoją robotę wykonywał, a jak mu się deski skończyły, zaczął wbijać gwoździe ot tak, byle gdzie. Ktoś mu mówi, że „co robisz? Materiał marnujesz”, a Rewiński spojrzał spod krzaczastych brwi i niby po niemiecku, ale jak Polak zapytał:
 - A bo to moje?

czwartek, 6 września 2012

Siekierezada

Poudawałam trochę, że pracuję, pogadałam z robotnikami i już się zaczynam łapać w tutejszych niuansach towarzyskich. Wiem, że w ekipie prym wiedzie taka jedna fest-baba – nazwijmy ją Helga, chociaż formalnie szefem jest gość, wyglądający jak Bohdan Smoleń. Jest facet, którego nikt nie lubi, bo śmierdzi cebulą i nabijanie się z tego tematu jest dozwolone w każdej ilości. Pracuje tu też jeden zgermanizowany Polak i okazało się, że wczorajsze tekściki były jedynie koleżeńską złośliwością w jego kierunku. Jest kilku młodych chłopaków, którzy ilekroć jestem w pobliżu pracują jak dzicy – Polak patrząc na ich wysiłki mówi do mnie: „popisują się szczeniaki!”. Właściwie taka tu chyba moja rola, maskotka drużyny, bo przecież nic ciężkiego nie podniosę, a siekierą to się mogę co najwyżej podrapać. Piły mechanicznej nie dotknę, bo już mi Polak pokazał jak sobie odciął kawałek kciuka. Powoli zaczynam się czuć jak jakiś Stachura między drwalami, aż sobie dziś nawet raz tak poetycko pomyślałam, że obrabiane drzewo krwawi kiedy po obdarciu ze skóry gdzieniegdzie pojawia się kropla żywicy.

środa, 5 września 2012

Do Polski z tym!

Praca moja tym razem jest bardziej fizyczna niż intelektualna, ale taki los humanistów. Po pierwszym dniu wrażenia pozytywne, bo jako kobieta zawsze mam możliwość powiedzenia: „scheisse, nie robię!”, ale póki co nie musiałam raczej z tego korzystać, bo praca spokojna i nieszczególnie męcząca. Mogę natomiast już opowiedzieć pierwszą historię jaka mi się przytrafiła.
Mieszkam w tym samym budynku, w którym pracuję i dostali my dzisiaj z takim jednym Niemiaszkiem karton z jakimiś rzeczami i mieliśmy sobie wybrać, co nam jest do mieszkania potrzebne, a co nie. Po selekcji poszliśmy wraz ze stertą do niczego nieprzydatnych dupereli do gościa, któremu mieliśmy to oddać. Pokazujemy co mamy, on myśli na głos, że też nie za bardzo ma co z tym zrobić, a stojący w pobliżu, obserwujący sytuację, niemieccy robotnicy krzyczą: „do Polski z tym, Polakom to dać!”.

wtorek, 4 września 2012

Nowe niemieckie miasteczko

Posiedziałam chwilę w domu rodzinnym i pognało mnie dalej w świat. Znów Niemcy i znów zadupie, ale teraz wiocha jest ciut większa i zamiast morza mam góry, więc całkiem nieźle to wygląda. Po roku w pustelni powoli oswajam się z ludźmi, ale spokojnie, należy mi ich podawać w rozsądnych dawkach abym się nie przestraszyła i nie uciekła. W tej nowej wiosce, chociaż 10 tys. mieszkańców to chyba już miasto, prawda?, fryzjer męski musi cieszyć się niezbyt dobrą sławą, bo mężczyźni chodzą zarośnięci jak Dziadek Mróz lub hodują baki na pół policzka każdy – a może to jakieś krasnoludy? Jako, że to górska mieścinka, jadąc tu autem dostałam niezły wycisk. Powiem tak: niemieckie „die Kurve” to jednak bardzo odpowiednia nazwa dla zakrętów, a jeszcze dodać do tego należy masę remontów i zamknięcie sporej części dróg, bez ustalonych objazdów, w obcej okolicy – apokalipsa! Jakoś jednak tu dotarłam i posiedzę przez najbliższe pół roku.

piątek, 20 lipca 2012

Początek końca

Już niewiele czasu zostało do końca mojego niemieckiego wygnania. Nie wiem co będę robić potem, ale i tak liczę nadgodziny aby urwać się szybciej. Codziennie cztery razy osiem wychodzi mi trzydzieści dwa. Każdego dnia wykonując mnożenie w głowie (bo umiem) jest tyle samo, a zawsze mam nadzieję, że może jednak przeżyję jakieś zaskoczenie. Nie chce mi się pisać, temat niemieckiego zadupia już się skończył, tu też niewiele już mnie zaskakuje. Chciałabym się nauczyć czegoś nowego, może jakieś angażujące hobby sobie znaleźć, pracę ciekawą. Już prawie zostałam miłośniczką szachów, ale kiedy ustawiłam w komputerze poziom trudności na wyższy (2/10), przestało być zabawnie. Krzyżówki rozwiązuję też tylko do momentu, w którym się zatykam na pytaniu, jak nazywa się filipiński lotokot - gdyby stała przede mną Kazimiera Szczuka pewnie bym się rozpłakała.

poniedziałek, 18 czerwca 2012

Golizna germańska

Wczoraj w końcu zaświeciło słońce, więc postanowiłam chociaż raz w pełni skorzystać z tego, że mieszkam teraz nad morzem. Wybranie odpowiedniej plaży powinno być proste - przy każdym wejściu stoi tablica informująca o charakterze danego odcinka. Niektóre są oznaczone jako plaże dla psów, a inne jako FKK, czyli plaże nudystów.  Psa nie mam, a pokazu swego boskiego ciała robić nie zamierzam (bo niby z jakiej racji), więc skorzystałam z wejścia, przy którym nie było żadnych takich znaczków.  Stanęłam sobie na piasku, rozglądam się i widzę, że jakieś rodziny z dziećmi siedzą więc chyba będzie ok, może tym razem nie przylezie mi żaden stary, goły Niemiaszek i wypoczynku nie zakłóci. Ledwie weszłam do wody, a już widzę, jak 10 m dalej do tegoż samego morza wbiega banda roześmianych golasów. Spojrzałam za siebie, na te rodziny z dziećmi, które to wcześniej usypiały moją czujność, a tam dopiero scenki rodzajowe: stoi sobie goła parka na oko pod pięćdziesiątkę i na golasa, z dziećmi zamek z piasku wznoszą. Kawałek dalej starszawy, gruby, łysiejący gość drapie się po gołym tyłku - ten to nawet całkiem kulturalnie, bo koszulkę założył. Nie wiem o co chodzi, albo z nimi jest coś nie tak, albo to ja dzioucha z zimnego wschodu taka nieprzystosowana.

poniedziałek, 14 maja 2012

Mossad czeka na takich agentów

Poprosili mnie dziś w pracy o znalezienie jakiegoś kontaktu do takiego jednego Polaka, o którym wiadomo tylko jak wygląda i mniej więcej czym się zajmuje. Znalazłam cały komplet danych tego gościa i z dumą pomyślałam, że pora wysłać CV do Mossadu.

czwartek, 10 maja 2012

Bez tytułu


Zrobiło się cieplej, więc mój pokój powoli przemienia się w wydmę. Póki co najwięcej piasku jest w okolicy butów, torebek i plecaków, ale myślę, że zasypanie reszty tego niewielkiego terytorium jest tylko kwestią czasu.

Zjadłam wszystkie najlepsze ciastka z opakowania, poczym stwierdziłam, że na brzuchu zaczęła kiełkować moja pierwsza, własna fałdka. Zlękłam się stwierdzając, że nie da się już ustalić ilości żeber za pomocą wzroku. Policzyłam sobie BMI, a to mi krzyknęło, że brawo, ideał i tak trzymać, ale jak ideał skoro widzę rodzącą się wypukłość?! W związku z powyższym powzięłam postanowienie: najpierw zrobić kilka brzuszków, a dopiero potem zjeść golonkę.

Przyjechała polska TiVi i kazali mi gwiazdorzyć. Spięłam się przeokrutnie, ale wydukałam dwa słowa powtarzając się przy tym trzykrotnie.

czwartek, 3 maja 2012

Rower sroki wzięli


Francuz pojechał do Francji. Śmiałam się z niego na każdym kroku, ale jednocześnie fajnie, że było się do kogo odezwać, chociaż mocno kulało wzajemne zrozumienie. TV mi wyłączyli, bo była analogowa, a Niemcy jako naród nowoczesny gardzą takimi starociami. Mam za to teraz poranki z Krystyną Czubówną na żywo, bo na drzewie stojącym tuż przed moim oknem dwie sroki wiją swoje gniazdo. I to nie żadne tam dwa patyki na krzyż, ale duża, solidna niemiecka konstrukcja. Mam tylko nadzieję, że nie przewidują urządzenia sobie wychodka na moim parapecie. Sroka ponoć jest złodziejka, więc już się domyślam, kto mi ukradł rower. Nie wiem tylko gdzie go schowały, bo w tej ich nadrzewnej willi to się raczej nie mieści.

Przyśniło mi się, że zbliżała się wielka wojna, a „znajomi” z którymi nie utrzymuję kontaktu zaczęli nagle wszyscy pytać, czy mogliby się schować na moim odludziu. Właściwie to faktycznie byłoby tu całkiem bezpiecznie, bo wyspa mała, niczego szczególnego już nań nie ma, więc nawet bombardować się nie opłaca. A zatem ok., spoko luz – w razie wojny możecie się tu chować!

poniedziałek, 23 kwietnia 2012

Widziałam ludzi!

Dobrze mi zrobiły prawie 3 tygodnie odpoczynku od mojego zadupia. Dowiedziałam się, że Bałtyk może wyglądać jak Lazurowe Wybrzeże (byłam na Rugii), a małe miasteczko nie musi składać się tylko z bloków i napisów jebać Lubin (widziałam Stralsund). Będąc na kacu stwierdziłam, że wielu ludzi wygląda tak, jakby zostali wyjęci z jakiegoś filmu. Miałam akurat pod ręką parę osób, więc tak sobie wymyślałam, że jedna koleżanka to Brigid Jones, druga jest hakerką, kolega pasuje idealnie na złodzieja samochodów, a drugi za to sprawdziłby się w każdym filmie kostiumowym w roli romantycznego amanta. Mi niby koleżanka powiedziała, że mogłabym grać w jakiejś polskiej strzelance lat 90-tych jako dziewczyna gangstera lub bardziej jako ta o której Boguś Linda mógłby powiedzieć, że to zła kobieta była, ale nie wiem czy to pasuje, może ktoś wymyśli coś lepszego.

Poza tym najlepsze piosenki kabaretowe robił kabaret OT.TO. 

wtorek, 3 kwietnia 2012

Toczę kulkę


Nadal toczę swoją kulkę jak żuczek gnojaczek. Kulka całkiem kształtna, niemiecka, a więc też i solidna. Zatoczę ją teraz do miasta rodzinnego na okoliczność świąt, pomaluję i nazwę „pisanką”. Włożę do koszyka, ale trochę będzie śmierdziało, więc pewnie szybko wykryją podstęp. 
W mojej gnojowej kulce jest też taki berliński hip-hopek:Kobito&Sookee(Deine Elstern) - Augen Zu Trochę depresyjne i po niemiecku, więc to raczej taka ciekawostka przyrodnicza, nie musicie klikać.

czwartek, 22 marca 2012

Wiosna na zadupiu


W pustelni zagościła wiosna. Słońce daje pretekst to lansowania się w ciemnych okularach, kupionych rok temu w polskiej Biedronce, imperialistyczne stonki ziemniaczane wpadają pod opony roweru, których chyba nigdy nie uda mi się porządnie napompować, a pająki rozmnażają się jak pokręcone. Otwierane teraz okno to chyba trochę taki ichniejszy upadek Muru Berlińskiego, bo nagle zaczęło się jakieś wielkie łączenie pajęczych rodzin – co jednego zabiję, pojawiają się dwa kolejne. Życie straciła również pierwsza wiosenna mucha, a ćwierkający radośnie ptaszek postawił, lub może raczej dokonał zrzutu, niemniej radosnego klocka na szybę samochodu.
Pogoda była głównym tematem rozmów podczas urodzinowej kawy pana dyrektora. Była tematem głównym, lecz nie jedynym, bowiem w pół godziny można również szczegółowo omówić walory smakowe konsumowanego ciasta. Zabawa przednia, chociaż później nieco bolał mnie kręgosłup od dbania o zachowanie prawidłowej postawy przy stole, a także kark i usta od uśmiechania się i potakiwania.
Zaczęłam pisać książkę Napisałam cztery strony, po czym doszłam do momentu, w którym należałoby zawiązać jakąś akcję. Wtedy wena wyszeptała słodkie „ciao!” i zniknęła za horyzontem, na którym zamiast zachodzącego słońca, majaczyła się torebka ryżu.
Byłam w mieście. Prawdziwym, takim co ma więcej niż 500 tys. mieszkańców. Wzruszyłam się na widok galerii handlowych, tramwajów i barów.
Pracodawcy poradzili mi, abym w niemieckim CV jako miasto narodzin wpisała „Liegnitz” zamiast „Legnica”. Tak uczyniłam. Poczułam się jak volksdeutsch. Zmieniłam.

poniedziałek, 12 marca 2012

Kiełbasopusz

W jednym z poprzednich tekstów (link) pisałam, że germańskie plemię mogłoby nosić „kiełbasopusze” (takie pióropusze, tylko, że z kiełbasy). Liściu mi wówczas odrzekł, że ludzie tego nie zrozumieją, że to za mocne na polskie dragi. Dziś wam odpowiem, żeście cieniasy! Moja wyobraźnia nie ma z tym problemów:
 

czwartek, 8 marca 2012

Dzień Kobiet po niemiecku


W tym roku postanowiłam nie obchodzić Dnia Kobiet. Mówię stanowcze „nie” temu komunistycznemu pseudoświętu, wypinam się na wszystkie tulipany i goździki niepierwszej świeżości.
No dobra, a tak naprawdę to nie ja nie obchodzę Dnia Kobiet, a raczej on nie obchodzi mnie. Chociaż właściwie to obchodzi, w tym roku obszedł na przykład szerokim łukiem. Myślałam, że Niemcy może nowocześni i się głupotami nie zajmują, ale nie, w radiu trąbią od rana, że dziś Frauentag. W pracy jednak cisza. Dopiero po paru godzinach zorientowałam się, że wszyscy panowie z mojego piętra akurat dzisiaj musieli zostać w domu z powodu choroby lub urlopu. A więc tak Niemcy radzą sobie z Dniem Kobiet! Nadgniłego tulipana co prawda nie dostałam, ale muszę przyznać: chociaż raz zobaczyłam w Niemcach coś na kształt polskiego cwaniactwa i szczerze mnie to urzekło. A tego tulipana to sobie sama zrobię, jak tylko dokończę stojące obok wino.
 - Na zdrowie Dostojna!
 - Na zdrowie!

poniedziałek, 27 lutego 2012

Znów o Francuzie

Komunikacja z Francuzem jest pierwszorzędna! On ustawia grzejnik na maksymalną temperaturę, ja otwieram okno na oścież. On mruczy pod nosem coś po francusku, ja się go po polsku pytam: mówisz do mnie czy koło mnie?. On chodzi za ludźmi i mówi, że mu się nudzi, ja wyjaśniam, że w tej firmie każdy opierdzielala się we własnym zakresie. Jedna Niemka już się wkurzyła i mówi, że następnym razem zaproponuje mu grę w warcaby.

czwartek, 2 lutego 2012

Francuz

Przyjechał przedstawiciel plemienia Franków. Wszystko byłoby gites, gdyby nie to, że on ani słowa po niemiecku, a ja z kolei po angielsku nie spikam. Kazali mi i zaprzyjaźnionej Niemce pokazać temu kolesiowi hostel. Niemka pociła się i męczyła, ale po angielsku coś wystękała. Ja od siebie dorzuciłam tylko marne: „this is Sparta!” i to nie wiem czy zrozumiał. Powiedziałam potem jeszcze, że ja z Polski, więc u mnie alkoholu zawsze dostatek i jakby kto chciał to można na wódkę tudzież wino przychodzić. Niemka się uśmiecha, bo wie, że popijając z nią wino wymiatam po niemiecku, więc może z angielskim też coś zdziałamy, ale kolega Francuz nie wykazał zainteresowania. 
Okazało się, że ma pracować w gabinecie, którym jak dotąd ja władałam niepodzielnie. Pozbierałam swoje papiery do kupy i mówię mu, że this is your part of table i… na tym zakończyła się moja znajomość angielskiego. Ale się popisałam, prawda?
Gdyby taki Francuz przyjechał do Polski to wszyscy by zapewne koło niego skakali, mówili grzecznie po angielsku lub nawet co poniektórzy po francusku. Niemcy się nie cackają. Oni mają germanizację we krwi! Jadą do niego po niemiecku, chociaż powoli i jeszcze edukują: „A-u-s-s-t-e-l-l-u-n-g, you must remember!”. Zaczął sypać śnieg to sobie jeszcze jeden taki łysy na bezczelnego po niemiecku żartuje, że się Francuz może poczuć jak Napoleon pod Moskwą. Tu jednak napotkał na opór polskiej partyzantki, bo nie mogłam się powstrzymać i musiałam dorzucić: „lub jak Niemiec pod Stalingradem!”.

poniedziałek, 30 stycznia 2012

Jestem laska. Z Polski.


Znowu będzie lajfstajlowy wpis.
Zakupiłam yerba mate i zestaw do jej spożywania. Czuję się teraz jak ambasador wśród dzikiego plemienia Niemców. Co prawda jeszcze nie palę z tą społecznością blantów, ale i tak wydaje mi się, że mogę już powtarzać za Laską z Chłopaki nie płaczą: „Jestem laska. Z Polski” i oczami wyobraźni widzieć, jak ludzie dookoła ganiają w bambusowych spódniczkach. Muszę sobie zorganizować jeszcze kiełbasopusz  (to taki pióropusz, tylko, że z kiełbasy).

sobota, 21 stycznia 2012

Lajfstajl

Popadłam w nieroboholizm. To coś jak pracoholizm, z tą różnicą, że ja w pracy nie mam za bardzo nic do roboty, ale i tak codziennie siedzę godzinę dłużej. Dobrowolnie!
Dziś Dzień Babci, więc z tej okazji zamiast wina będzie wódka, a zamiast niemieckiego radia pstrykanie długopisem i wyrzuty czynione przez książkę, którą to niby miałam napisać. Poza tym, jak donosi gazeta: „Dyrektor muzeum Gross-Rosen przeprasza za pomysł darmowego Dnia Babci i Dziadka w obozie”.
Ot co można czynić zimą na zadupiu.
W TV 70-letnie Niemki robią szpagaty – naród stary ale krzepki!
Nadal nie wzrusza mnie Adele.
Lifestyle, lifestyle! – to teraz bardzo modne słowo. Ludzie piszą lajfstajlowe blogi, taka kasia tusk jak sobie kupi nową torebkę to pokazuje: patrzcie jaką mam ładną torebkę, ba! nawet demonstruje co wkłada do środka. I to jest właśnie lajfstajl! Moje teksty też są chyba takie trochę lajfstajlowe, taki lajfstajl na zadupiu.

piątek, 20 stycznia 2012

A niech się ociepla

 - Jeśli za taką łagodną „zimę” odpowiedzialne jest globalne ocieplenie, to mnie się ono podoba, jestem gotowa na jego rzecz co miesiąc wyrzucać telewizor do śmietnika.
 - A to coś daje?
 - Nie wiem, ale ekolodzy są przeciw.

wtorek, 17 stycznia 2012

Luźne zapiski

Znów przepłaciłam w sklepie, bo kiedy spytałam o cenę, nie umiałam powiedzieć, że za drogie i wyjść. W Polsce nie miałabym chyba żadnych oporów w tym względzie, a tu się jakoś krępuję. 
Krzesło mi się zepsuło. Każdego dnia lepiej rozumiem, dlaczego tak niewiele płacę za  niemieckie lokum.
Wczoraj w nocy jakiś dziadek uczył mnie, jak się wciąga nosem kolorowe kulki polane płynem. Zaraz potem budzik popełnił tak duży nietakt, że długo nie potrafiłam mu tego wybaczyć.
Uodporniłam się na niemieckie radio, kiedy mówią to udaję, że nie słyszę. Właściwie to nawet nie udaję, ja naprawdę już tego nie słyszę.
Szpinak jednak jest jadalny.

środa, 11 stycznia 2012

Umiejętności w stylu "coś tam"


Pewnego razu wypełniałam taki formularz, w którym jeden z punktów nakazywał pochwalenie się jakimiś umiejętnościami (np. haftowanie czy coś tam), które dałoby się przekazać jakiejś dzieciarni, np. w formie warsztatów. Pole było obowiązkowe, więc nie sposób uchylić się od odpowiedzi, należało usiąść i zastanowić się, czy ja potrafię robić coś tam. Okazało się, że potrafię!

1.    Wydaje mi się, że umiem szyć na maszynie, chociaż nigdy nie zostało to sprawdzone w praktyce.
2.    Mogę przeprowadzić warsztaty, z zakresu przygotowania i konsumpcji sałatki żydowskiej. Dodatkowo, gdyby okazała się niesmaczna, mogę pokazać jak profesjonalnie poupychać ją w doniczkach z kwiatami - tu gratisowa umiejętność: przygotowanie nawozu dla kwiatów doniczkowych.
3.    Umiem zorganizować rajd na orientację. Zasady są proste: wywożę dzieci do lasu (najlepiej daleko) i każę im wrócić do domu.
4.    Potrafię już odebrać telefon po niemiecku (wcześniej jak dzwonił to chowałam się pod biurko, pogłaśniałam muzykę i udawałam, że nie słyszę).
5.    Umiem zaparkować samochód, w sposób artystyczny (preferowane style: parkingowy nieład i krzywizna).
6.    Wydaje mi się, że potrafię powiedzieć Niemcowi, że jest głupi, a gdy mi odpowie, udawać, że nie rozumiem.

I proszę, jak jestem wszechstronnie uzdolniona. Tyle talentów w jednej osobie, to niespotykane!

wtorek, 10 stycznia 2012

Niemiec jest niemcem


Niemcy mają jakoś tak, że bardzo lubią się ze sobą witać. Serwują sobie, niezależnie od tego czy się znają, jakieś takie jakby hamerykańskie „hi!”, tylko że „hallo!”. Przyjechała jakiś czas temu do Polski grupka młodych Niemców i mocno zaskoczyło ich to, że Polacy tego nie robią. Zapytali więc zdziwieni, kiedy w takim razie należy się u nas przywitać z bliźnim? Bez namysłu odpowiadam: „gdy go znasz lub czegoś od niego chcesz”.

Poza tym bardzo nie podoba im się nazwa „Niemcy”. Od początku jakoś im to nie leżało, więc nie miałam wyrzutów sumienia tłumacząc, że słowo pochodzi od określenia „niemy” i za takich też ich w zamierzchłych czasach Słowianie uważali. Dodam jeszcze, że z kolei słowo „Szkop” wzbudza wśród Niemców powszechną radość i bardzo im się podoba, więc nie wiem skąd przypuszczenie, że można nim kogokolwiek obrazić.

piątek, 6 stycznia 2012

Bolesne przeżycia


Przywiozłam sobie radio. Obiecałam, że będę słuchać niemieckich stacji celem nauki języka, dopóki nie pojawi się Rihana lub coś innego, na co stwierdzono u mnie poważną alergię. Niestety trafiłam na radio, w którym puszczają głównie jakieś niemieckie piosenki, a to nie daje mi odpowiedniego pretekstu do jego unieszkodliwienia szybkim, acz mocnym uderzeniem o ścianę. Na szczęście spikerzy w chwilach wolnych od niemieckiej muzyki mówią głównie o pogodzie, więc mogę szczycić się wysokim poziomem zrozumienia tekstów mówionych.

Dowiedziałam się, że ten wiatr i deszcz, z którymi mam tu od kilku dni do czynienia, to wichury szalejące w całym regionie i wiatr osiąga prędkość ponad 100 km/h. Wczoraj jechałam po pracy na zakupy, byłam w pobliżu wejścia na plażę, więc pomyślałam, że pójdę chociaż raz zobaczyć sztorm. Poświęcenie było niemałe, bo wysiadłam z auta pomimo przeziębienia, ciemności i kawałka lasu, w którym mogą być dziki i latające gałęzie. Przeszłam te 500 m lasu i już zaczęłam podejrzewać, że coś jest pod górkę, bo na parkingu wiatr urywa głowę, a w lesie nie nawet nie próbuje. Wyszłam na plażę, a tam ani śladu po jakiejkolwiek wichurze! Morze spokojnie sobie pluska jak gdyby nigdy nic, bez choćby najmniejszej fali, falki, faluni! Wróciłam więc na wietrzną stronę lasu, nieskalana żadną spadającą gałęzią, patykiem lub choćby szyszką, ani nawet nie obwąchana przez żadnego dzika.

Odwiedził mnie dziś Herr Dyrektor. Przyszedł, uścisnął dłoń, powiedział „dzień dobry” i wyszedł. Początkowo myślałam, że to może taki jakiś wyraz uprzejmości, szacunku i Bóg wie czego. Teraz dotarła do mnie brutalna prawda: on po prostu pomylił gabinety.

środa, 4 stycznia 2012

Walka z niemieckim

Ł: - Kupiłaś sobie jakiś podręcznik do nauki niemieckiego?
A: - Tak, niedawno przyszedł. Nawet już go dotknęłam! Ale tak delikatnie, aby nie za bardzo, a właściwie to podźgałam tylko patykiem
Ł: - Czyli rozpoznajesz przeciwnika przed walką, ale bez ofensywy.
A: - Dokładnie. Może nawet zaryzykuję, podejdę na tyły wroga i zasięgnę języka.
Ł: - Czyli?
A: - Przewertuję tę książkę. Wczoraj zrobiłam wszystkie tłumaczenia, więc należy mi się chwila wytchnienia, prawda?
Ł: - A to co dziś robisz…?
A: - Zbieram się w sobie i gotuję do walki.
Ł: - Czyli nic.
A: - Nie bądź bezczelny!