środa, 13 lutego 2013

Kończy się przygoda z Niemcami


Niemcy nie obchodzą Tłustego Czwartku i to wystarczający powód aby wrócić do Polski. Jako że koniec jest bliski, można pomyśleć nad jakimś podsumowaniem półtorej roku w Enerdówku. Przez ostatnie miesiące byłam księżniczką w krainie robotników. Praca fizyczna nauczyła mnie zastępowania dłuższych wypowiedzi możliwie najkrótszymi równoważnikami zdań. Poznałam też zastosowanie narzędzi, o których istnieniu wcześniej nie miałam pojęcia. Na porządku dziennym były warsztatowe scenki, w których pytałam jak się jakieś narzędzie nazywa. Podawali mi wtedy niemiecką nazwę, a potem chyba dla rozrywki, bo przecież nie z ciekawości, pytali jak to jest po polsku. Odpowiadałam, że nie wiem lub wymyślałam jakieś słowo z dużą ilością szczrz.  Praca może nie była jakoś szczególnie rozwijająca, ale za to  będę mogła z czystym sumieniem przywalić w trąbę, jeśli  mi kto kiedy rzuci tekstem w stylu „bejb, co ty wiesz o robocie”. Rok jednak pracowałam ętelektualnie i za prawie-nic-nierobienie dostawałam więcej kasy niż za harówkę w warsztacie, co teraz wydaje mi się mocno niesprawiedliwe. Poznałam wielu Niemców, ale najbardziej polubiłam tych z Kazachstanu, mówiących z pięknym, rosyjskim akcentem. Ale to nie dlatego – chyba po prostu istnieje coś takiego, jak „słowiańska dusza”. Niemieccy robotnicy też byli w porządku, ale oświadczyny jednego z nich musiałam jednak odrzucić, bo pomimo iż były na kolanku i z kwiatkiem, to jednak po pijaku i ogólnie średniawka, ale nie dlatego, że był przedstawicielem proletariatu. Koledzy robotnicy każdego dnia dostarczali mi rozrywki. Jeden na przykład ostatnio miał sporządzić listę przedmiotów, które znajdują się w pewnym magazynie. Na liście znalazło się m.in. hasło: „Łóżko dziecięce bez dziecka”. Szef uznał adnotację za zbędną, ale ja tam nie wiem – lepiej chyba zastrzec, że żadnego dziecka nie było, bo jeszcze nam jakie podrzucą i dopiero będzie. Wszędzie, gdzie tylko się dało sabotowałam niemiecki porządek. Ale nie ten na ulicach, raczej ten panujący w ich głowach. Tak sobie właśnie obmyślam, że ostatniego dnia zapytam szefa, czy po pół roku obserwacji pracy kobiety w warsztacie nadal uważa, że emancypacja to bardzo dobra rzecz. Dwa razy zostałam gwiazdą telewizji – raz polskiej a raz niemieckiej. Tego polskiego nie widziałam, ale zdarzyło mi się spotkać ludzi, którzy przypadkiem to obejrzeli i mówili, że może być. Od marca natomiast będę gwiazdą wrocławskiego PUP. Gdyby przypadkiem czytał tego bloga ktoś, kto mógłby załatwić mi jakąś pracę to uśmiecham się szeroko i zapewniam, że nie mam zespołu downa  i można przedstawiać mnie ludziom.