poniedziałek, 21 listopada 2011

Berlin

Spędziłam weekend u znajomych w Berlinie. Czasu mało, a miasto ogromne, więc najwięcej zobaczyłam w nocy. Bohaterami tejże zostali: menel rozwiązujący krzyżówki na Dworcu Zoo oraz jakiś typek, który podszedł do nas na Alexanderplatz i uroczo prezentując nadgarstki zadeklamował: „I’m not drunk, I’m only gay!”. Był cmentarz wieczorową porą, u wejścia którego funkcjonuje mała kawiarenka, w której za niewielką cenę można napić się w towarzystwie śp. pradziadka.  Później znaleźliśmy miejsce po bunkrze Hitlera - teraz jest tam parking. Było też czajenie się pod burżujskimi hotelami i patrzenie, kto wysiada z limuzyn, chociaż oczywiście „z twarzy podobny zupełnie do nikogo”. Szukaliśmy Buki w tureckiej dzielnicy. Ogólnie to do Berlina wjeżdżało mi się jak do Istambułu, bo w radiu akurat włączyła się jakaś audycja z tureckimi przebojami. Oczywiście nie zabrakło polskiej Luksusowej z ogórkami i Krwawej Mary, bo tylko Polacy piją ZANIM wyjdą w miasto. Nie zrobiłam sobie zdjęcia pod Bramą Brandenburską, bo wszyscy takie mają. Na murze berlińskim, gdzieś tak w środku, są motywy z „The Wall” Floydów! Ale… dlaczego nie powiesili tam takiego starego telefonu na żetony? Tam powinien być TEN telefon! Kiedyś wymyśliłam taką grę miejską o tytule: "Pedały czy koledzy?". W Berlinie jest jeszcze jedna: "Kobieta czy mężczyzna?".

sobota, 5 listopada 2011

Po dwóch miesiącach na odludziu...

... zaczęłam dziczeć.
 Przyszła jesień. Jest szara i mglista, a przy tym całkiem ciepła. Ludzi jak nie było tak nie ma, a nawet jak jacyś się pojawiają, nie chce mi się z nimi rozmawiać. Wynajduję sobie jakieś zajęcia i nawet mi ten brak towarzystwa jakoś nadzwyczajnie nie dokucza. Tydzień spędziłam w ok. dwudziestoosobowej grupie i zmęczyło mnie to, pod koniec tęskniłam już za moim słodkim odludziem. Mieszkając w pustelni można zostać filozofem lub dziwakiem.