piątek, 6 stycznia 2012

Bolesne przeżycia


Przywiozłam sobie radio. Obiecałam, że będę słuchać niemieckich stacji celem nauki języka, dopóki nie pojawi się Rihana lub coś innego, na co stwierdzono u mnie poważną alergię. Niestety trafiłam na radio, w którym puszczają głównie jakieś niemieckie piosenki, a to nie daje mi odpowiedniego pretekstu do jego unieszkodliwienia szybkim, acz mocnym uderzeniem o ścianę. Na szczęście spikerzy w chwilach wolnych od niemieckiej muzyki mówią głównie o pogodzie, więc mogę szczycić się wysokim poziomem zrozumienia tekstów mówionych.

Dowiedziałam się, że ten wiatr i deszcz, z którymi mam tu od kilku dni do czynienia, to wichury szalejące w całym regionie i wiatr osiąga prędkość ponad 100 km/h. Wczoraj jechałam po pracy na zakupy, byłam w pobliżu wejścia na plażę, więc pomyślałam, że pójdę chociaż raz zobaczyć sztorm. Poświęcenie było niemałe, bo wysiadłam z auta pomimo przeziębienia, ciemności i kawałka lasu, w którym mogą być dziki i latające gałęzie. Przeszłam te 500 m lasu i już zaczęłam podejrzewać, że coś jest pod górkę, bo na parkingu wiatr urywa głowę, a w lesie nie nawet nie próbuje. Wyszłam na plażę, a tam ani śladu po jakiejkolwiek wichurze! Morze spokojnie sobie pluska jak gdyby nigdy nic, bez choćby najmniejszej fali, falki, faluni! Wróciłam więc na wietrzną stronę lasu, nieskalana żadną spadającą gałęzią, patykiem lub choćby szyszką, ani nawet nie obwąchana przez żadnego dzika.

Odwiedził mnie dziś Herr Dyrektor. Przyszedł, uścisnął dłoń, powiedział „dzień dobry” i wyszedł. Początkowo myślałam, że to może taki jakiś wyraz uprzejmości, szacunku i Bóg wie czego. Teraz dotarła do mnie brutalna prawda: on po prostu pomylił gabinety.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz