Niemcy nie obchodzą Tłustego
Czwartku i to wystarczający powód aby wrócić do Polski. Jako że koniec jest
bliski, można pomyśleć nad jakimś podsumowaniem półtorej roku w Enerdówku.
Przez ostatnie miesiące byłam księżniczką w krainie robotników. Praca fizyczna
nauczyła mnie zastępowania dłuższych wypowiedzi możliwie najkrótszymi
równoważnikami zdań. Poznałam też zastosowanie narzędzi, o których istnieniu
wcześniej nie miałam pojęcia. Na porządku dziennym były warsztatowe scenki, w
których pytałam jak się jakieś narzędzie nazywa. Podawali mi wtedy niemiecką
nazwę, a potem chyba dla rozrywki, bo przecież nie z ciekawości, pytali jak to
jest po polsku. Odpowiadałam, że nie wiem lub wymyślałam jakieś słowo z dużą
ilością szczrz. Praca może nie była
jakoś szczególnie rozwijająca, ale za to
będę mogła z czystym sumieniem przywalić w trąbę, jeśli mi kto kiedy rzuci tekstem w stylu „bejb, co
ty wiesz o robocie”. Rok jednak pracowałam ętelektualnie i za
prawie-nic-nierobienie dostawałam więcej kasy niż za harówkę w warsztacie, co
teraz wydaje mi się mocno niesprawiedliwe. Poznałam wielu Niemców, ale
najbardziej polubiłam tych z Kazachstanu, mówiących z pięknym, rosyjskim
akcentem. Ale to nie dlatego – chyba po prostu istnieje coś takiego, jak
„słowiańska dusza”. Niemieccy robotnicy też byli w porządku, ale oświadczyny
jednego z nich musiałam jednak odrzucić, bo pomimo iż były na kolanku i z
kwiatkiem, to jednak po pijaku i ogólnie średniawka, ale nie dlatego, że był
przedstawicielem proletariatu. Koledzy robotnicy każdego dnia dostarczali mi
rozrywki. Jeden na przykład ostatnio miał sporządzić listę przedmiotów, które
znajdują się w pewnym magazynie. Na liście znalazło się m.in. hasło: „Łóżko
dziecięce bez dziecka”. Szef uznał adnotację za zbędną, ale ja tam nie wiem –
lepiej chyba zastrzec, że żadnego dziecka nie było, bo jeszcze nam jakie
podrzucą i dopiero będzie. Wszędzie, gdzie tylko się dało sabotowałam niemiecki
porządek. Ale nie ten na ulicach, raczej ten panujący w ich głowach. Tak sobie
właśnie obmyślam, że ostatniego dnia zapytam szefa, czy po pół roku obserwacji pracy
kobiety w warsztacie nadal uważa, że emancypacja to bardzo dobra rzecz. Dwa
razy zostałam gwiazdą telewizji – raz polskiej a raz niemieckiej. Tego
polskiego nie widziałam, ale zdarzyło mi się spotkać ludzi, którzy przypadkiem
to obejrzeli i mówili, że może być. Od marca natomiast będę gwiazdą
wrocławskiego PUP. Gdyby przypadkiem czytał tego bloga ktoś, kto mógłby
załatwić mi jakąś pracę to uśmiecham się szeroko i zapewniam, że nie mam
zespołu downa i można przedstawiać mnie
ludziom.
środa, 13 lutego 2013
piątek, 25 stycznia 2013
Krótkie pytanie
Gdy weszłam dziś do warsztatu, uśmiechnięty niemiecki kolega był całkowicie pochłonięty wciąganiem odkurzaczem części swoich spodni, znajdujących się w okolicach krocza. Nasuwa mi się pytanie: robił tak, bo jest 21-letnim chłopaczkiem czy dlatego, że jest Niemcem?
czwartek, 24 stycznia 2013
Lepiej nie rozumieć
Jest w arbajcie taka jedna, młoda
Helga. O tym, że jest kobietą świadczy właściwie chyba tylko jazgotliwy głos i nim
się właśnie zajmiemy. Od kilku miesięcy
Helga upatrzyła sobie we mnie chyba jakąś psiapsiółkę, bo regularnie
przychodzi, staje obok i snuje długie opowieści. Nie rozumiem jej. Ani słowa
nie rozumiem! Niby niemiecki, a jak nie-niemiecki. Mówi strasznie szybko, używa
regionalnej gwary nakładając na to jeszcze młodzieżowy slang i za diabła nie
idzie pojąć tego ustrojstwa. Początkowo
nauczona dialogami z innymi Niemiaszkami, prosiłam aby mówiła wolniej i może
bez tych wszystkich slangów, ale kiedy to nie przynosiło żadnych efektów,
zaczęłam po prostu potakiwać. I tak dzień w dzień Helga sobie coś tam gadała, a
ja przybijając gwoździe, co jakiś czas mówiłam „ach so”, „ja, ja”, „du hast
recht!”. Śmiałam się przy tym zawsze, a biedna Helga odbierała to chyba jako
wyraz sympatii i mówiła dalej, i dalej. Po kilku miesiącach wreszcie udaje mi
się powoli rozpracować niemiecko-podobny szyfr, którym się posługuje i coś
zaczynam rozumieć. Przez ostatnie dni to chyba nawet większość była dla mnie
jasna i już teraz wiem, że lepiej było kiedy nie skupiałam się zanadto i
potakiwałam. Odkryłam tajemnicę: ona przychodzi do mnie aby sobie ponarzekać! A
narzeka dokładnie na wszystko, wszyscy są źli i nic jej się nie podoba.
Potakiwaniem chyba niechcący zachęcałam ja do dalszego marudzenia, myślę
jednak, że nie jestem jeszcze gotowa aby powiedzieć „nein”, bo jeszcze trzeba
będzie wdać się w jakąś dyskusję.
Subskrybuj:
Posty (Atom)