Poudawałam
trochę, że pracuję, pogadałam z robotnikami i już się zaczynam łapać w
tutejszych niuansach towarzyskich. Wiem, że w ekipie prym wiedzie taka jedna
fest-baba – nazwijmy ją Helga, chociaż formalnie szefem jest gość, wyglądający
jak Bohdan Smoleń. Jest facet, którego nikt nie lubi, bo śmierdzi cebulą i
nabijanie się z tego tematu jest dozwolone w każdej ilości. Pracuje tu też
jeden zgermanizowany Polak i okazało się, że wczorajsze tekściki były jedynie koleżeńską
złośliwością w jego kierunku. Jest kilku młodych chłopaków, którzy ilekroć
jestem w pobliżu pracują jak dzicy – Polak patrząc na ich wysiłki mówi do mnie:
„popisują się szczeniaki!”. Właściwie taka tu chyba moja rola, maskotka
drużyny, bo przecież nic ciężkiego nie podniosę, a siekierą to się mogę co
najwyżej podrapać. Piły mechanicznej nie dotknę, bo już mi Polak pokazał jak
sobie odciął kawałek kciuka. Powoli zaczynam się czuć jak jakiś Stachura między
drwalami, aż sobie dziś nawet raz tak poetycko pomyślałam, że obrabiane drzewo
krwawi kiedy po obdarciu ze skóry gdzieniegdzie pojawia się kropla żywicy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz